
Kasia Błażejewska
Uratowane słowo: wszego
rozmawiał: Rafał Samsel
Słowem, które wychodzi z użycia, a które już od najmłodszych lat było jednym z moich ulubionych jest „wszego”. Pierwszy raz spotkałam się z nim jako 4-5 letnie dziecko, podczas świąt Bożego Narodzenia, a konkretnie podczas śpiewania kolęd. Śpiewałam je głośno, może aż za głośno, choć nie rozumiałam niektórych słów. Tak było między innymi z kolędą „Gdy się Chrystus rodzi”, a konkretnie z fragmentem „(…) wszego świata Odkupiciel (…)”.
Jako 4-latka wiedziałam, że wszy to takie stworzonka, które żyją na głowie, więc drogą dedukcji doszłam do wniosku, że wspomniany Odkupiciel swoim narodzeniem uratował z opresji wszy. Teraz wydaje się to absurdalne, ale przez dobre dwa lata byłam o tym przekonana, choć o swoich wnioskach nie powiedziałam nikomu – może to i dobrze. Oczywiście później sama odkryłam, że „wszego” wcale nie ma nic wspólnego z „wszami”, a z „całym, każdym bez wyjątku”. Do teraz słysząc tę kolędę, uśmiecham się od ucha do ucha.